TWÓRCZOŚĆ ZMP

Zrzeszenie Młodych Pisarzy – Roch A.

Moje spotkanie ze Scroogem. 

 

Tuz przed Wigilią wybrałem się na spacer na ulicę Długą w Gdańsku. Stare miasto pełne było ludzi. Wszędzie błyszczały choinki, słuchać było dźwięk kolęd i dzwonków. Niedaleko fontanny Neptuna zobaczyłem grupę osób, które śpiewały i klaskały, a dyrygował nimi starszy przygarbiony pan. Mężczyzna wszystkim okazywał szacunek, do wszystkich się uśmiechał i widać było, że dobrze się bawi. 

Po krótkim koncercie kolęd ludzie rozeszli się do domu, a ja podszedłem do staruszka, przedstawiłam się i zapytałem go o jego przepis na uśmiech i szczęście, bo taki właśnie mi się wydawał. Okazało się, że on nazywa się Ebenezer Scrooge i jest właścicielem kantory na ulicy Szerokiej. Zaproponowałem, żebyśmy usiedli w kawiarni przy świątecznej herbacie i porozmawiali. On chętnie się zgodził opowiedzieć mi swoją historię. 

Jeszcze w poprzednie święta Bożego Narodzenia życie pana Scrooga było smutne i pełne goryczy. Najważniejsze były dla niego pieniądze i zarobek, a w ogóle nie liczyli się inni ludzie, rodzina i przyjaciele. Był skąpym, chciwym i samolubnym człowiekiem. Podobno potrafił przepędzić biednych i potrzebujących. Nigdy nie dzielił się z innymi, ani pieniędzmi, ani dobrym słowem. Działo się tak do momentu zeszłorocznego wigilijnego wieczoru, kiedy to odwiedził go duch zmarłego przyjaciela i wspólnika Marleya, a także trzy duchy: przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Zjawy pokazały mu jego życie dawnej, teraz i w kolejnych latach i uświadomiły mu jak złym jest człowiekiem i jaki los go czeka, jak się nie zmieni. 

Po wizycie duchów Ebenezer uświadomił sobie, co robi źle i dlaczego nikt go nie lubi, a ludzie wręcz się go boją. Zobaczył, jak marnuje swoje życie i postanowił się zmienić. Od tego czasu chętnie uśmiecha się do ludzi, dzieli się z nimi pieniędzmi, pomaga biednym i cieszy się z życia. A inni i los mu się odwdzięczają tym samym. Jest teraz szczęśliwym człowiekiem 

Siedziałem jak zaczarowany i słuchałem opowieści Scrooga z zapartym tchem. Była tak niesamowita, że aż nieprawdopodobna. Nie chciało mi się wierzyć w wizytę duchów i zmarłych. Czas naszego spotkania dobiegał końca. Na odchodne straszy pan dał mi tylko jedną radę – w życiu liczy się drugi człowiek. Bez innych ludzi, wspólnego czasu, pomagania sobie nawzajem, miłości i radości życie nie ma sensu. Pożegnaliśmy się życząc sobie wesołych świąt Bożego Narodzenia. 

Wróciłem do domu. W głowie cały czas miałem słowa Scrooga. Tego wieczoru zobaczyłem mamę pomagającą babci, wujka, który wspomagał kolędników, tatę, który razem ze mną ubrał choinkę i zrozumiałem, że rzeczywiście w życiu liczy się drugi człowiek, rodzina i miłość.