AKTUALNOŚCI,  TWÓRCZOŚĆ ZMP

Zrzeszenie Młodych Pisarzy – Karol Krause

Wiosenny poranek, wczesna pobudka…

– O nie! Wcale nie taka wczesna, znowu zaspałem-mama będzie wściekła!

Zerwałem się prędko. Niczym torpeda wyszykowałem się, w biegu zjadłem kanapkę i wyruszyłem na moim wehikule (tak nazywam moją hulajnogę elektryczną) do szkoły.

Wiatr rozwiewał moje włosy, a słońce oślepiało, w myślach nuciłem sobie piosenkę…hmmm ale skąd ona się wzięła, dalej nuciłem „ niech żyje bal….”

– Bal ? tak bal! O matko, przecież to już jutro! Nasz bal na zakończenie szkoły, a ja zupełnie nieprzygotowany.

Standardowo wykręciłem numer do mamy żeby coś pomogła, poratowała mnie w tej kryzysowej sytuacji. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że nie mam nikogo do towarzystwa. Sam nie wiem czy to moje zapominalstwo, czy wrodzona wstydliwość przed płcią piękną.

– Co ja teraz zrobię? Wszystkie koleżanki są już zajęte, a ja marzyłem żeby towarzyszyła mi prawdziwa i wyjątkowa piękność. Znając moje szczęście na bal pójdę sam.

            W szkole lekcje dłużyły się okropnie, a ja nie mogłem przestać myśleć o jutrzejszym balu. W głowie rysowałem sobie postać, bo dokładnie wiedziałem jak wygląda mój ideał.

Wracając do domu zajechałem do wujka, który wczoraj mówił, że chce mi dziś kogoś przedstawić, kogoś wyjątkowego…

-może ma wreszcie dziewczynę? Pomyślałem.

Zajechałem na ulicę Soplicową, pod dom Tadeusza-bo tak ma na imię mój wujek i czekałem zniecierpliwiony na rozwój sytuacji.

Moim oczom ukazał się obraz jak ze snów. Niebiańska postać, o jasno-brzoskwiniowej skórze, błękitnym spojrzeniu, włosach tak puszystych i długich, że sprawiały wrażenie obłoków poruszających się delikatnie na wietrze. Usta miała w kolorze jasnego różu, które błyszczały drobinkami mieniącymi się w słońcu. Ubrana była w zwiewną sukienkę w kolorze niebieskich pasteli, na którą zarzucony był lekki szal jedwabny. Moją uwagę przykuły śliczne różowe pantofelki, takie chyba baletki ozdobione tysiącem małych, błyszczących kamyczków. Zdecydowanie podkreśliła swoją drobną, filigranową sylwetkę, która prezentowała się niezwykle uroczo.

Stałem jak sparaliżowany, impulsy nerwowe chyba zabłądziły bo nie wiedziałem zupełnie nic.

– Karol poznajcie się-usłyszałem w tle. Zosia to Karol, Karol to moja Zosia.

– Bogini-wykrztusiłem z siebie-jednocześnie zalewając się wstydliwym rumieńcem. Miło mi bardzo….

– Karol-powiedział Tadeusz. Twoja mam dzwoniła do mnie i wspomniała, że nie masz towarzyszki na jutrzejszy bal, a tak miło się składa, że Zofia jest najlepszą tancerką jaką znam i zrobicie razem furorę na parkiecie. Co Ty na to?

– Wujek, naprawdę? Mówisz poważnie?

– Zofio, Zosiu-mogę tak mówić? Zechcesz sprawić mi tak ogromną przyjemność i pójdziesz jutro ze mną na bal?

– Oczywiście, będzie to dla mnie zaszczyt.

Drogę do domu pokonałem w kilka chwil, bo na szczęście nasze Soplicowo jest niewielkie, a dom wujka jest niedaleko. Mama czekała w progu, z uśmiechem witając mnie czule. Uściskałem ją radośnie w podziękowaniu za pomoc.

W korytarzu wisiał piękny granatowy garnitur, starannie odszyty-chyba dobrej marki bo wyglądał obłędnie. Do kompletu wisiała biała koszula ze spinkami w mankietach i lśniące buty w kolorze ciemnego brązu.

– To dla mnie mamo? Zapytałem. Tak to prezent ode mnie i taty, mam nadzieję, że trafiliśmy w Twój gust?

– Jest przepiękny, dziękuje!

Wreszcie nastała ta wyjątkowa chwila, ten wyczekany dzień balu. Od rana nie miałem apetytu i nie mogłem się na niczym skupić, ewidentnie stres dawał się we znaki. Bal był zaplanowany na godzinę osiemnastą, a ja już od szesnastej chodziłem po domu wyszykowany i testowałem swoje nowe buty.

Spoglądałem nerwowo przez okno z mojego pokoju, bo miała tam czekać na mnie jakaś dodatkowa niespodzianka-już sam nie wiedziałem, co jeszcze może mnie spotkać. Tuż przed godziną 17-tą na plac przed moim domem podjechał elegancki samochód z kierowcą ubranym jak w starych filmach o arystokracji. Czym prędzej ruszyłem z domu. Otworzyły się drzwi samochodu, a z tyłu siedziała ona…blond piękność, w stroju jak z bajki o kopciuszku. Zosia o anielsko uroczym uśmiechu zaprosiła mnie do środka i ruszyliśmy na bal.

Wiedziałem, że moje wejście zrobi wielkie wrażenie na wszystkich, a towarzystwo Zosi będzie tego idealnym dopełnieniem i wszystkim oczy wyjdą z orbit. Tak też właśnie się stało. Powitano nas jak jakiś lordów, Zosia dostała nawet gromkie brawa, bo jej oryginalna i wyjątkowa kreacja wzbudziła zachwyt wśród wszystkich zgromadzonych dam. Wybrano nas do pierwszej pary podczas prezentacji uroczystego Poloneza-tańca rozpoczynającego bal. To było wspaniałe, wszyscy równo, z wielką gracją prezentowaliśmy nasze umiejętności.

Czas upływał w miłej atmosferze, długo rozmawiałem z Zosią, mieliśmy dużo wspólnych tematów, a jeden zaciekawił mnie najbardziej, bo okazało się że za dwa tygodnie niedaleko ulicy Soplicowej zamieszka kuzynka Zosi, moja rówieśniczka. Pomyślałem nieśmiało, że jeśli będzie tak sympatyczna jak Zosia, to na pewno się zaprzyjaźnimy, a co będzie dalej, to już pokaże czas.

Bal był wspaniały, tak bardzo chcieliśmy aby czas się zatrzymał, ale niestety wybiła północ i zbliżał się koniec imprezy. Odśpiewaliśmy pieśń na do widzenia, wzruszając się przy tym ogromnie-bo to tak naprawdę ostatnia nasza wspólna, szkolna zabawa.

Po powrocie do domu nie mogłem zasnąć, tak naprawdę to chyba nie chciałem spać. Wpadłem na genialny pomysł, że przeleję moje wszystkie emocje na papier, a co z tego wyjdzie okaże się wkrótce.  

 

 

 

Dziękuję uprzejmie.