TWÓRCZOŚĆ ZMP

Było to w styczniu…

Działo się to w styczniu 2024 roku, w ferie zimowe oraz w okresie trenowania sztuki przetrwania w szkole, kiedy jesteś „przygnieciony” nieskończoną ilością sprawdzianów i nauką. Razem z Marcinem oraz Pawłem doświadczyliśmy nowego zjawiska paranormalnego i tym razem wyjątkowo niezwiązanego z żadną lekturą szkolną… przeżyliśmy coś nowego.

                                                          21 stycznia 2024 roku,  ferie zimowe.

Nareszcie mogliśmy odetchnąć od wiecznego tematu egzaminów, to postanowiliśmy, że dzień dzisiejszy przeznaczymy na tzw. „nic nierobienie”. Niestety Gucia z nami nie było, ponieważ musiał zostać w domu. Ale cóż było począć, nie mieliśmy innego wyjścia, po prostu staraliśmy cieszyć się obecną sytuacją bez niego.
W każdym razie wszyscy poza Guciem przyszli do mojego domu. Na dodatek okazało się, że Paweł kupił sobie psa, gończego węgierskiego, z białym futrem w czarne łaty, o imieniu Pimpuś.

– Kupiłem go sobie jakieś trzy tygodnie temu, ma około 9 miesięcy. Wydaje się być spokojnym i fajnym psem, ale jak nie dostanie jedzonka po kilku godzinach przerwy, to będziesz go błagał o litość – mówił Paweł, głaszcząc Pimpusia po krótkiej sierści. Psa wypuściliśmy do ogrodu i poszliśmy do mnie do pokoju.
Za dziesięć minut Paweł się zerwał i krzyknął:

– Idziemy po Pimpusia, trzeba go nakarmić! – i od razu polecieliśmy na dół, do drzwi, żeby wpuścić Pimpusia do domu. Według Pawła powinien od razu przybiec, słysząc głos właściciela, ale w ogóle nie było po nim śladu. Wyszliśmy na dwór i zaczęliśmy go wołać.

– Nie ma sensu zdzierać tak sobie gardła, trzeba wyjść poza moje podwórko i go znaleźć – powiedziałem bo trzech minutach poszukiwań.

Chodziliśmy po okolicy, szukając tego małego psiego huncwota, ale znaleźliśmy jedynie jakieś rozproszone ślady łapek. I jeża. Ale nie zwykłego jeża, tylko zjawisko paranormalne – jeża Sonica.
A było to tak: byliśmy już w lesie graniczącym z miejscowością, w której mieszkam (tak, nachodziliśmy się). Próbując tropić Pimpusia za pomocą jego niewyraźnych śladów, natrafiliśmy jeszcze na ślady butów. Rozdzieliliśmy się – Paweł tropił Pimpusia, a ja z Marcinem tropiliśmy… buty. I w pewnym momencie, kiedy już byliśmy zmęczeni tym wiecznym chodzeniem i chcieliśmy wracać do domu, usłyszeliśmy z góry:

– Hej, ludzie! Mnie szukacie?

Spojrzeliśmy do góry, i wiecie, co ujrzeliśmy? Powinniście wiedzieć, ale jak nie wiecie, to od razu powiem: jeża Sonica, siedzącego na konarze drzewa, spoglądającego na nas z mieszanką politowania, dumy i satysfakcji w oczach. Machał sobie niefrasobliwie nogami.

– Jeż Sonic? Czy to ty? – spytał z wielkim szokiem Marcin. Kolejne zjawisko paranormalne, ale tym razem takie inne, pomyślałem.
– W rzeczy samej! – teraz w jego oczach pojawiła się nutka rozdrażnienia – czemu mnie śledzicie?
– W skrócie próbowaliśmy znaleźć psa i natrafiliśmy na twój trop – wyjaśniłem.

Sonic milczał.

– Pomogę wam. Opiszcie mi jak wygląda wasza zguba. – powiedział po chwili, z wyraźnym brakiem wrogości. W kilku słowach przekazaliśmy najważniejsze informacje dotyczące pupila.
– Świetnie! Ale będziesz wiedział, gdzie jesteśmy? – spytałem.
– Oczywiście – odparł, zeskoczył z drzewa i popędził przed siebie. A my odnaleźliśmy Pawła i wróciliśmy do domu.

Czekaliśmy parędziesiąt minut na powrót Sonica, ale nikt nie przychodził (byliśmy sami w domu).

– Wy na pewno tego nie zmyśliliście? – spytał Paweł.
– A czy ty masz psa? – odparł niezbyt mądrze Marcin.

W końcu się poddaliśmy i przestaliśmy na niego czekać. Ale wiecie co? Akurat wtedy, kiedy postanowiliśmy, że jakoś to będzie, to okno w pokoju się otworzyło i wleciał do nas Sonic z Pimpusiem w rękach, cały zaśnieżony.

Paweł nic nie mógł powiedzieć, tylko się patrzył w szoku.

– Dzięki wielkie, że go znalazłeś! A myślałem, że się poddajesz i my też się poddaliśmy… – powiedział Marcin i wziął Pimpusia na ręce.
– Widzicie, koledzy, musicie sobie raz na zawsze zapamiętać, że nigdy nie należy się poddawać, oraz z każdej ciężkiej sytuacji da się wyjść z uśmiechem na twarzy… albo nawet z psem na rękach – powiedział ze śmiechem – ale w każdym razie, ja się nigdy nie poddaję i dzięki temu jestem bohaterem… Nie tylko komiksów czy gier komputerowych.

            Resztę ferii spędziliśmy znakomicie. Im więcej czasu upływało, tym bardziej nie wierzyliśmy, że się to naprawdę stało, jednocześnie mając świadomość tego, co było. Sonica już nie ma, ale „grasuje” w naszych okolicach, ponieważ nie wiemy nawet, z jakiej książki on jest. Na pamiątkę zrobiliśmy sobie z nim zdjęcie (Gucio dalej nie potrafi uwierzyć, że go spotkaliśmy i myśli, że zdjęcie to tylko Photoshop.)